
<strong>Niecałe 30 km od Warszawy, w miejscowości Świerk znajduje się jedyny w Polsce czynny reaktor jądrowy Maria, nazwany na cześć słynnej polskiej noblistki Marii Skłodowskiej-Curie.</strong> Jednak zamiast ciepła produkowane są w nim przede wszystkim izotopy, wykorzystywane w diagnostyce medycznej.
Reaktor Maria działa od 1974 roku i jest drugim w Polsce reaktorem jądrowym. Pierwszy o imieniu EWA (Eksperymentalny, Wodny, Atomowy) powstał w 1958 roku również w Świerku, w ówczesnym Instytucie Badań Jądrowych. Obecnie nie jest jednak używany.
Na miejscu - w siedzibie IEA - ciszę zagłusza niemal jedynie śpiew ptaków z pobliskich lasów. Surowe przepisy bezpieczeństwa, kilkakrotnie wydawane przepustki, a później druty kolczaste przypominają jednak, że znajdujemy się w miejscu wymagającym szczególnej ochrony.
"Ofiarą" tych restrykcji pada dwóch uczestników wycieczki, którzy do IEA wybrali się bez dowodów tożsamości, a to skazuje ich na odjazd najbliższym autobusem do Warszawy.
W końcu po przejściu wszystkich niezbędnych procedur bezpieczeństwa dostajemy białe fartuchy i niebieskie ochraniacze na buty, w które obowiązkowo musimy się ubrać. Tak przygotowani do spotkania z reaktorem Maria przechodzimy przez gąszcz korytarzy, który doprowadza do dużego hallu. W nim możemy obejrzeć małą makietę całego reaktora i całkiem dużą makietę jego rdzenia.
To jedyna szansa, by zobaczyć jak wygląda rdzeń reaktora, bo ten prawdziwy pozostaje niemal całkiem zakryty: wodą, prętami, a przede wszystkim płytami umożliwiającymi wchodzenie na jego szczyt.
Na końcu hallu za oszklonymi ścianami widać intrygujące pomieszczenie ze ścianami w kolorze niebieskim, z wielką liczbą guzików, przycisków i ekranem umożliwiającym podgląd hali reaktora. To pomieszczenie to "Sterownia", w której pracownicy IAE czuwają nad prawidłową pracą reaktora. Jest to swoiste centrum dowodzenia, bez którego Maria nie mogłaby funkcjonować.
Po przejściu przez śluzę, strzeżoną przez parę grubych drzwi znajdujemy się w ogromnej okrągłej hali, pełnej przewodów i zaworów. O tym, że jesteśmy w samym centrum reaktora informuje nas migocący neon "REAKTOR MARIA - PEŁNA MOC".
Po pokonaniu kilkunastu schodków znajdujemy się w końcu nad samym rdzeniem. Właśnie w tym miejscu są produkowane izotopy promieniotwórcze wykorzystywane przede wszystkim do diagnostyki medycznej.
Głównym produktem powstającym w "Marii" jest jod 121, służący do diagnostyki tarczycy. W reaktorze są również naświetlane płytki uranowe do produkcji izotopu o nazwie molibden 99, który powstaje w wyniku rozszczepienia uranu. Takie naświetlone już płytki uranowe wyciąga się z reaktora i - mniej więcej co trzy tygodnie - odsyła do Holandii, w której w odpowiedni sposób pobiera się wytworzony w reaktorze Maria izotop.
Uwagę przykuwa przede wszystkim kilkanaście różnego rodzaju prętów, które decydują o pracy całego reaktora. "Reaktor - jeżeli jest dodrze złożony - uruchamia się sam, wystarczy tylko podnieść do góry widoczne nad rdzeniem pręty. Im wyżej je podnosimy, tym wyższą moc osiąga reaktor" - wyjaśnia przewodnik.
Są to jedyne ruchome elementy, które znajdują się w reaktorze, jednak wysuwają się tak wolno, że ich ruch trudno dostrzec gołym okiem. W przypadku ewentualnej awarii pręty opadają na dół uniemożliwiając zachodzenie reakcji rozczepienia uranu. Oznacza to, że wraz z opadnięciem prętów reaktor sam się wyłącza.
Ochronę przed promieniowaniem z pracującego reaktora zapewnia kilkumetrowa warstwa wody, która wypełnia jego rdzeń. Dodatkowo budynki wszystkich nowoczesnych reaktorów jądrowych na świecie mają grubą obudowę bezpieczeństwa, która - gdyby zawiodły wszystkie inne zabezpieczenia - nie wypuści promieniowania na zewnątrz budynku.
Tym, co chyba najbardziej intryguje jest tajemnicze zielonkawe światło przebijające przez wypełniającą reaktor wodę. Widać je dzięki niewielkiej, prostokątnej szybce, przez którą podglądamy to, co kryje się w rdzeniu. Ku naszemu zdumnieniu po wyłączeniu świateł wewnątrz rdzenia, ten tajemniczy blask przybiera głęboką niebieską barwę.
"To światło - widoczne we wszystkich reaktorach jądrowych - to tzw. promieniowanie Czerenkowa, nazwane tak na cześć naukowca, który zaobserwował je jako pierwszy" - informuje przewodnik. Ponieważ dla człowieka jest ono zupełnie niegroźne, bez obaw możemy zaglądamy wewnątrz rdzenia.
Na koniec naszej wycieczki musimy jeszcze sprawdzić czy nikt z nas nie został napromieniowany i czy rzeczywiście szkodliwe promieniowanie nie wydostaje się na zewnątrz rdzenia.
Ustawiamy się więc posłusznie w kolejce, podwijamy rękawy fartuchów i każdy podchodzi do specjalnej maszyny. Wkładamy obie dłonie do znajdujących się w jej wnętrzu wnęk. Na szczęście wszyscy jesteśmy "czyści". Możemy oddać fartuchy, zdjąć niebieskie ceratki z butów i wracać do Warszawy.
PAP - Nauka w Polsce, Ewelina Krajczyńska
agt/bsz
Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.