Nauka dla Społeczeństwa

25.04.2024
PL EN
12.01.2016 aktualizacja 12.01.2016

Kanalizacja, łaźnie i toalety nie ustrzegły Rzymian przed pasożytami

Fot. Fotolia Fot. Fotolia

Mimo wielu innowacji sanitarnych starożytni Rzymianie cierpieli z powodu pasożytów jelitowych, jak choćby włosogłówki, nie mniej niż ludzie z epoki żelaza. Dowody na ten temat przedstawiono w piśmie "Parasitology".

Rzymianie słyną nie tylko z podbojów, ale i z tego, że już około dwóch tysięcy lat temu upowszechnili w Europie technologię sanitarną, m.in. latryny publiczne (wieloosobowe - ta odkopana w pozostałościach miasta Dion miała aż 50 miejsc siedzących!), w których można też było umyć ręce. Budowali też doprowadzające wodę pitną sieci wodociągowe, systemy kanałów ściekowych i ogrzewane łaźnie publiczne. Rzymianie stworzyli też przepisy prawne, które dotyczyły usuwania z miast (a nawet obozów wojskowych) ścieków, śmieci i zanieczyszczeń.

Z nowych badań archeologicznych wynika, że mimo tak wielu innowacji pasożyty jelitowe nie były w czasach rzymskich rzadsze niż choćby we wcześniejszej epoce żelaza. Pasożytnicze nicienie, np. włosogłówka, czy pierwotniaki (Entamoeba histolytica) wywołujące amebozę stawały się wręcz coraz bardziej powszechne.

Świadczą o tym badania dr Piersa Mitchella z Archaeology and Anthropology Department na Uniwersytecie Cambridge, który dowodów na obecność pasożytów szukał w miejscach pochówków, a także w pozostałościach po rzymskich latrynach i we wnętrzu "koprolitów" - skamieniałych odchodów, stanowiących dla badaczy cenne źródło informacji nt. dawnych ludzi i zwierząt. Badał też grzebienie do włosów i tkaniny znalezione podczas wykopalisk na terenach dawnego Cesarstwa Rzymskiego.

Mitchell twierdzi, że wraz z opanowaniem przez Rzymian nowych terenów rosła tam liczba pasożytów jelitowych. To nie wszystko: mimo słynnego upodobania do łaźni Rzymian nękały również pasożyty zewnętrzne. Na temat wszy i pcheł Rzymianie wiedzieli nie mniej niż Wikingowie czy ludzie średniowiecza, wśród których kąpiele nie były aż tak popularne.

Świadczą o tym specjalne grzebienie do wyczesywania gnid, znajdowane na niektórych stanowiskach archeologicznych, wśród innych przedmiotów codziennego użytku. Mitchell sugeruje, że dla wielu mieszkańców Cesarstwa używanie ich mogło być codzienną koniecznością.

"Współczesne badania wykazują, że toalety, czysta woda pitna i pozbywanie się odchodów z ulic zmniejsza ryzyko pojawienia się chorób zakaźnych i pasożytów. Można by więc oczekiwać, że powszechność pasożytów układu pokarmowego, takich jak włosogłówka czy inne nicienie w czasach rzymskich zmaleje. My jednak stwierdzamy raczej stopniowy wzrost. Pytanie brzmi: dlaczego?" - zastanawia się Mitchell.

Jego zdaniem w rozprzestrzenianiu się pasożytniczych nicieni mogły pomagać ciepłe wody miejskich łaźni. W niektórych łaźniach woda zmieniana była rzadko, a na jej powierzchni zbierała się warstwa brudu i pozostałości kosmetyków. "Najwyraźniej nie wszystkie rzymskie łaźnie były tak czyste, jak powinny" - mówi Mitchell.

Drugie wyjaśnienie ma związek z wykorzystywaniem przez Rzymian ludzkich odchodów jako nawozu. Współczesne badania wskazują, że ta praktyka pozwala zwiększyć plony, ale przed użyciem na polu odchody wymagają wielomiesięcznego kompostowania. W przeciwnym razie ich wykorzystanie może sprzyjać rozprzestrzenianiu jaj pasożytów, które bez problemu przetrwają na roślinach.

"Możliwe, że przepisy prawa związane z higieną, wymagające odprowadzania ścieków z ulic, w praktyce prowadziły do ponownego zakażenia populacji, kiedy ścieków używano do użyźniania upraw na farmach leżących wokół miast" - mówi Mitchell.

Badacz stwierdził też, że w znaleziskach z okresu rzymskiego, w porównaniu do epoki brązu czy żelaza, szczególnie powszechne są jaja bruzdogłowca szerokiego. W swoim cyklu rozwojowym tasiemiec ten potrzebuje ssaków (np. ludzi) oraz ryb. Zdaniem Mitchella powszechność tego pasożyta można tłumaczyć upodobaniem Rzymian do sosu garum, robionego ze sfermentowanych ryb, przypraw, soli i ziół. Stosowano go na terenie całego cesarstwa; nie tylko w kuchni, ale i w leczeniu. Sosu nie gotowano - powstawał z fermentacji prowadzonej na słońcu.

W przypadku bruzdogłowca mógł więc działać jako "wektor", czyli czynnik umożliwiający przenoszenie pasożyta. "Produkcja sosu rybnego i handel nim w granicach Cesarstwa, w zamkniętych dzbanach, mógł sprzyjać przenoszeniu bruzdogłowca z terenów Europy północnej na wszystkich mieszkańców cesarstwa. To przykład złych (dla zdrowia) konsekwencji podboju nowych ziem przez Cesarstwo" - mówi Mitchell.

"Jeśli chodzi o zdrowie publiczne, to rzymskie toalety, system odprowadzania ścieków i prawo sanitarne nie dawały wyraźnej korzyści. Duża powszechność pasożytów jelitowych i zewnętrznych, takich jak wszy, pozwala też sądzić, że wyraźnych korzyści dla zdrowia nie przynosiły również rzymskie łaźnie publiczne" - zaznacza Mitchell. (PAP)

zan/ mrt/

Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.

Copyright © Fundacja PAP 2024