Książka "Marsjanin" to inteligentne vademecum jak przeżyć na Marsie, wypełnione fascynującymi, choć trzeba przyznać - niezbyt przydatnymi w życiu ciekawostkami naukowymi. Jako film historia traci jedna sporo swojego humoru, a bez nauki opowieść przestaje wyglądać tak wiarygodnie.
\"Marsjanin\" to historia sympatycznego gościa Marka Watneya, który ugrzązł na Marsie. Mając do dyspozycji własny - świetnie rozwinięty - mózg i niedostępną dla zwykłych Ziemian aparaturę prosto z NASA (no i m.in. srebrną taśmę klejącą) musi sobie zorganizować życie na Marsie.
Książka miała początkowo formę bloga człowieka zmagającego się z nieokiełznaną przyrodą obcej planety. Aż po brzegi wypełniona była ciekawostkami, które oczywiście nigdy nikomu się w życiu nie przydadzą. Można było tam np. poznać dokładny przepis, jak wyhodować na marsjańskiej ziemi ziemniaki, jak wznowić komunikację Ziemia-Mars, jak wyprodukować wodę z paliwa używanego w astronautyce albo jak skonstruować bombę na statku kosmicznym. Był też fascynujący opis podróży po Marsie, w czasie którego mogliśmy poznać geografię tej Czerwonej Planety.
W filmie z bloga zrobiono videoblog. Niestety, w przekazie ustnym cięty dowcip i żarty językowe głównego bohatera nie wydają się aż tak zgryźliwe. Kiedy książce czyta się o kiczowatej muzyce, z jaką uwięziony jest Mark Watney na Marsie - jest śmiesznie. Widzowi mina jednak rzednie, kiedy rzeczywiście musi tej muzyki wysłuchiwać... A w dodatku nam, nerdom, film może wydać się nieco mdły: w końcu nie ma w nim miejsca na te wszystkie naukowe smaczki.
Tak właściwie, to nie ma się czemu dziwić, że naukę potraktowano w filmie po macoszemu. Książka to medium, które ma o wiele większą \"rozdzielczość\" niż film. To, co w książce można sobie spokojnie rozgryźć i powolutku się w tym rozsmakować, w filmie mogłoby być już całkiem niestrawne. Widz - zwłaszcza taki, który przychodzi do kina na amerykański blockbuster - w naukowych wyjaśnieniach pogubiłby wątki i zanudziłby się na śmierć.
Ale co tu dużo gadać, bez nauki historia sporo traci na wiarygodności. Kiedy siedzi się w fotelu kinowym, ciężko uwierzyć w to, jakie szczęście miał Watney. A przecież z książki jasno wynika, że ten dzielny astronauta miał jednak więcej rozumu niż szczęścia.
Ale może nie ma co tak marudzić, w gruncie rzeczy \"Marsjanin\" to kawał niezłego, trzymającego w napięciu kina. Jak na science-fiction jest zaskakująco prawdopodobny. Nie ma tu żadnych zielonych ludzików ani głupawych podróży w czasie. Trochę błędów i niezbyt wiarygodnych rozwiązań pewnie i by się znalazło (koszmarna burza piaskowa, brak zabezpieczeń przed promieniowaniem kosmicznym, podróż kosmiczna à la Iron Man), ale przecież o w tym wszystkim chodzi o rozrywkę. A ją mamy jak w banku.
No i nie można zapomnieć o tym, że NASA zyskała na \"Marsjaninie\" kawał niezłej PR-owej roboty. To w końcu dwuipółgodzinna sympatyczna i wcale nieprzesłodzona reklamówka tej instytucji. Autor książki - Andy Weir, no i reżyser - Ridley Scott - powinni chyba w nagrodę z NASA dostać bilet, co najmniej na Księżyc (nie w jedną stronę, ale w obie, żeby po podróży powstała jeszcze jakaś książka i film).
PAP - Nauka w Polsce, Ludwika Tomala
lt/ mki/
Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.