Nauka dla Społeczeństwa

26.04.2024
PL EN
06.07.2016 aktualizacja 06.07.2016

Zakurzony Titanic przypłynął do Warszawy

Po prawie dwóch dekadach wystawa o najsłynniejszym transatlantyku świata dotarła do Polski. Imponuje wielością przedmiotów wydobytych z dna oceanu, rozczarowuje formą przekazu. Czy aby Titanic nie dotarł do Polski za późno?

"Zagrajmy na emocjach" - zdaje się być motywem przewodnim wystawy "Titanic, the Exhibition", którą można do października oglądać w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Ekspozycja nie pozostawia obojętnym. W przeciwieństwie do zwiedzania typowych sal muzealnych z niemymi artefaktami sprzed tysiącleci, tutaj stykamy się z obiektami, których dramatyczne losy właścicieli poznamy. A to przemawia do wyobraźni.

Mocną stroną wystawy jest to, że wydobytym z wnętrz transatlantyku zabytkom towarzyszy zarówno opowiadanie (bez audioprzewodnika nie ma co nawet zaczynać zwiedzania) o osobie, do której dany przedmiot należał, jak i wielkoformatowa fotografia tegoż bohatera, który często na sobie ma przedmiot z gabloty. Wzruszające są buciki należące do małej dziewczynki, która przetrwała feralny rejs. W ten sposób tragiczna historia Titanica staje się prawie namacalna.

Dosłownie namacalny jest chyba jedyny "chwyt" pomysłodawców wystawy. Można dotknąć góry lodowej, z którą zderzył się statek! Pomysł świetny, ale w zasadzie jedyny, jeśli chodzi o zaspokojenie zmysłu dotyku (o drugim zabiegu piszę niżej), co w dzisiejszych, nowoczesnych wystawach jest absolutnie niedopuszczalne. Taki brak powoduje, że nie ma najmniejszego sensu iść na wystawę wraz z (młodszymi) dziećmi, które przez większość czasu będą się koszmarnie nudzić.

Gra na emocjach to klucz wystawy. Dlatego w tle w audioprzewodniku usłyszymy ścieżkę dźwiękową z filmu "Titanic" z 1997 r., nagrodzonego słynnym laurem Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej - Oscarem. Po usłyszeniu charakterystycznego motywu nasz umysł automatycznie dostraja się do romantycznej historii pary nieszczęśliwych filmowych kochanków - Jacka i Rose. Tak więc wpadamy w świat fikcji zanurzonej wśród autentycznych artefaktów z dna oceanu. Historie realne mieszają się w ten sposób z prawdziwymi, no ale "wizyta na tej wystawie to coś więcej, to doświadczenie" - co podkreślają organizatorzy.

Z tej atmosfery nie wyzwolimy się aż do końca wystawy, bo ścieżka dźwiękowa z sentymentalnej ekranizacji towarzyszy nam przez całe... 90 minut. No właśnie - kto w tych czasach tyle czasu spędzi na wystawie (nie sprawdzając statusów w mediach społecznościowych, rozmowy telefonicznej, itp.)? Mało kto. Podczas wizyty widzę osoby przemykające przez ekspozycję zdecydowanie szybciej niż w czasie półtorej godziny (nie wliczając gnających przez kolejne sale dzieci).

Olbrzymie nakłady na reklamę towarzyszyły nie tylko wypromowaniu pierwszego rejsu Titanica, ale również samej wystawy, która od lat krąży po Europie - to chyba największa wada całego przedsięwzięcia. Nie czuć jego nowości. Nie zaznajemy uczucia, jakiego doświadczyli pasażerowie tego transatlantyku wywołanego przez wąchanie świeżej farby - przypomnijmy - to był jego dziewiczy rejs. Nie możemy delektować się nowatorskimi rozwiązaniami muzealniczymi. Niektóre karteczki, opisy wyglądają, jakby sporo przeszły (i nie mam tu na myśli tych wydobytych z wnętrza słynnego wraku). Rozczarowuje też animacja przedstawiająca ostatnie chwile statku. Organizatorzy zapewniają, że wystawa stale jest rozwijana i poszerzana, ale w kwestii rozwiązań technicznych zdecydowanie nie nadąża.

Największym rozczarowaniem wystawy jest jej końcowa część poświęcona badaniom wraku. Zamieszczono tam model statku i jednej ze śrub napędowych (oczywiście w skali). Forma pokazania tych eksponatów nie nadąża za współczesnym muzealnictwem narracyjnym, do którego, jak mniemam, wystawa pretenduje. O kicz ociera się też możliwość wykonania zdjęcia na trapie z walizką (tak rozpoczyna się wystawa). Co gorsza można kupić sobie odbitkę za kilkadziesiąt złotych! Czy organizatorzy wystaw zapomnieli, że żyjemy w czasach aparatów cyfrowych, a nawet - uwaga - smartfonów, które wykonują często lepsze zdjęcia niż "małpki".

W przygotowanie wystawy włożono mnóstwo pracy i nakładów. Wydobycie przedmiotów z dna oceanu, zalegających na głębokości ok. 4 km było nie lada wyczynem. Sam fakt możliwości przyjrzenia się z obiektom ze słynnego transatlantyku to prawdziwa gratka. Autorzy wystawy podkreślają, że za parędziesiąt lat być może już nic nie będzie do uratowania z morskich czeluści, bo większość przedmiotów ulegnie po prostu zniszczeniu. Dokonano olbrzymiej kwerendy na temat pasażerów tak, aby powiązać wydobyte przedmioty z konkretnymi osobami. To robi wrażenie. Jeśli nie dla oprawy i formy wystawy to dla pamięci tych osób, która wyraża się pozostawionymi przez nie materialnymi śladami po bytności na tym świecie - warto odwiedzić wystawę.

"Titanic, the Exhibition" - wystawa o dziejach najsłynniejszego parowca świata, który zatonął w czasie swojego pierwszego pasażerskiego rejsu w 1912 roku, przybyła do Warszawy i można ją zwiedzać do 9 października br. w Pałacu Kultury i Nauki.

Szymon Zdziebłowski

Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.

Copyright © Fundacja PAP 2024