Ten nieznośny geniusz
Biografie genialnych naukowców mogą być pocieszeniem dla niejednej matki przerażonej szkolnymi kłopotami jej dziecka. Bertrand Russell - słynny matematyk, logik, filozof, eseista - jako pacholę miał problemy z algebrą, za co nawet wściekły nauczyciel rzucił w niego książką. Wspominał potem swoje dzieciństwo jako czas ogromnej samotności, kiedy nie mógł z nikim znaleźć wspólnego języka.
Dlaczego tym razem mowa o geniuszach? Otóż powody są co najmniej dwa: po pierwsze -zbliża się majowy krakowski Festiwal Kopernika poświęcony właśnie sekretom geniuszu. Gośćmi imprezy będą specjaliści najwyższej miary z różnych dziedzin: od wybitnej lingwistki Anny Wierzbickiej, fizyka George\'a Ellisa po japońskiego prymatologa Tetsuro Matsuzawę. Impreza zapowiada się niezmiernie ciekawie.
Ale jest też inny powód - bardziej osobisty. Tak się składa, że czytam właśnie (a właściwie - pożeram łapczywie) "Autobiografię" Bertranda Russella (1872-1970). Książka to niezwykła, skrząca się świetnym, autoironicznym humorem i warta polecenia nie tylko dlatego, że jej autor należał do największych umysłów XX wieku. Napisana w dodatku z literackim kunsztem - nie zapominajmy, że Russel otrzymał także Nagrodę Nobla z literatury.
Czytając tę trzytomową pozycję - podobnie jak niedawno wydany bestseller: "Genialni" Mariusza Urbanka, o lwowskich matematykach - można się przekonać, że losy badaczy mogą być równie pasjonujące co życie artystów czy mężów stanu. Autobiografia Russella - autora wraz z Alfredem Northa Whiteheadem epokowego dzieła - "Principia mathematica" - nie przypomina w niczym żywota świętego - jak to bywa czasem w wypadku opowieści o słynnych postaciach.
Tę błyskotliwą książkę najchętniej cytowałbym garściami, ale wtedy ten wpis na blogu mógłby przerodzić się w tasiemcowy zbiór złotych myśli i anegdot.
Zatrzymam się więc tylko na jednym wątku, a mianowicie na dzieciństwie bohatera. Jak wielu geniuszy borykał się przez lata z samotnością, niezrozumieniem, a nawet drwinami rodziny oraz otoczenia. Do osiągnięć doszedł w dużej mierze dzięki swojemu talentowi, uporowi i sile woli.
Przyszedł na świat w arystokratycznej rodzinie, ale w jego życiu niemało było dramatycznych zakrętów. Został sierotą, kiedy miał cztery lata, a jego wychowaniem zajmowała się babcia. Russell pisze o niej z czułością, choć nie tai też krytycyzmu wobec jej wiktoriańskich, surowych reguł wychowawczych. Jednak najważniejsze - dodaje - że oprócz miłości wpoiła mu też zasadę, którą zapamiętał do końca życia: "Nie będziesz podążać za tłumem, by czynić zło". Dodać warto, że wierność tej dewizie sprawiła, że w wieku dojrzałym podczas I wojny światowej Russell został skazany na brytyjskie więzienie za swoje pacyfistyczne poglądy.
Gdy jako sześciolatek nie dawał sobie rady z tabliczką mnożenia, guwernantka krzyczała na niego, doprowadzając chłopca do płaczu. Także rodzina nie poznała się zbyt szybko na jego talencie. On sam - w wieku 11 lat - odkrył geometrię i zachwycił się nią, co było dla niego - jak pisze - "równie olśniewające jak pierwsza miłość".
Pod koniec życia tak oto wspominał dojrzewanie: "Przez całe dzieciństwo miałem wzrastające poczucie samotności oraz zwątpienia, czy kiedykolwiek spotkam kogoś, z kim będę mógł porozmawiać. Natura i książki, a później matematyka ocaliły mnie od całkowitego upadku na duchu".
Wykpiwany przez rówieśników wrażliwy i ogromnie nieśmiały Russell chciał nawet popełnić samobójstwo, ale - jak napisał potem - nie zrobił tego z jednego powodu: bo "chciał się dowiedzieć więcej o matematyce".
Nie było mu dużo łatwiej, kiedy rozpoczął studia matematyczne na Cambridge. Wyrażał się wtedy krytycznie o hierarchicznych relacjach na uczelni i nie miał wysokiego zdania o poziomie wykładów; wiele czasu poświęcał natomiast na udział w dyskusjach półtajnego uniwersyteckiego bractwa, zrzeszającego elitę intelektualną Cambridge.
Pasja i wytrwałość pozwoliły Russellowi osiągnąć naukowy sukces i sławę. Gdyby jednak - załóżmy - zwątpił we własny talent i uległ opinii otoczenia, to czy by doszedł tak daleko?
Nie twierdzę oczywiście, że każde dziecko, które jest na bakier ze szkolną nauką i dyscypliną, zostanie Russellem czy Einsteinem, ale... i tego przecież nie sposób wykluczyć.
A więc, Drodzy Rodzice, jeśli Wasze pociechy nie mogą wysiedzieć spokojnie w szkolnych ławkach, to nie wpadajcie w panikę ani nie rwijcie włosów z głowy! Bo przecież bywa i tak, że to właśnie szkoła tłumi w zarodku niemałe talenty. A krnąbrne dzieci wyrastają czasem - vide Russell - na arcymądrych uczonych.
Szymon Łucyk
Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.