Nauka dla Społeczeństwa

29.03.2024
PL EN
05.10.2015 aktualizacja 05.10.2015

"Marsjanin" chyba jednak lepiej pisze niż vloguje

Fot. materiały prasowe Fot. materiały prasowe

Książka "Marsjanin" to inteligentne vademecum jak przeżyć na Marsie, wypełnione fascynującymi, choć trzeba przyznać - niezbyt przydatnymi w życiu ciekawostkami naukowymi. Jako film historia traci jedna sporo swojego humoru, a bez nauki opowieść przestaje wyglądać tak wiarygodnie.

\"Marsjanin\" to historia sympatycznego gościa Marka Watneya, który ugrzązł na Marsie. Mając do dyspozycji własny - świetnie rozwinięty - mózg i niedostępną dla zwykłych Ziemian aparaturę prosto z NASA (no i m.in. srebrną taśmę klejącą) musi sobie zorganizować życie na Marsie.

Książka miała początkowo formę bloga człowieka zmagającego się z nieokiełznaną przyrodą obcej planety. Aż po brzegi wypełniona była ciekawostkami, które oczywiście nigdy nikomu się w życiu nie przydadzą. Można było tam np. poznać dokładny przepis, jak wyhodować na marsjańskiej ziemi ziemniaki, jak wznowić komunikację Ziemia-Mars, jak wyprodukować wodę z paliwa używanego w astronautyce albo jak skonstruować bombę na statku kosmicznym. Był też fascynujący opis podróży po Marsie, w czasie którego mogliśmy poznać geografię tej Czerwonej Planety.

W filmie z bloga zrobiono videoblog. Niestety, w przekazie ustnym cięty dowcip i żarty językowe głównego bohatera nie wydają się aż tak zgryźliwe. Kiedy książce czyta się o kiczowatej muzyce, z jaką uwięziony jest Mark Watney na Marsie - jest śmiesznie. Widzowi mina jednak rzednie, kiedy rzeczywiście musi tej muzyki wysłuchiwać... A w dodatku nam, nerdom, film może wydać się nieco mdły: w końcu nie ma w nim miejsca na te wszystkie naukowe smaczki.

Tak właściwie, to nie ma się czemu dziwić, że naukę potraktowano w filmie po macoszemu. Książka to medium, które ma o wiele większą \"rozdzielczość\" niż film. To, co w książce można sobie spokojnie rozgryźć i powolutku się w tym rozsmakować, w filmie mogłoby być już całkiem niestrawne. Widz - zwłaszcza taki, który przychodzi do kina na amerykański blockbuster - w naukowych wyjaśnieniach pogubiłby wątki i zanudziłby się na śmierć.

Ale co tu dużo gadać, bez nauki historia sporo traci na wiarygodności. Kiedy siedzi się w fotelu kinowym, ciężko uwierzyć w to, jakie szczęście miał Watney. A przecież z książki jasno wynika, że ten dzielny astronauta miał jednak więcej rozumu niż szczęścia.

Ale może nie ma co tak marudzić, w gruncie rzeczy \"Marsjanin\" to kawał niezłego, trzymającego w napięciu kina. Jak na science-fiction jest zaskakująco prawdopodobny. Nie ma tu żadnych zielonych ludzików ani głupawych podróży w czasie. Trochę błędów i niezbyt wiarygodnych rozwiązań pewnie i by się znalazło (koszmarna burza piaskowa, brak zabezpieczeń przed promieniowaniem kosmicznym, podróż kosmiczna à la Iron Man), ale przecież o w tym wszystkim chodzi o rozrywkę. A ją mamy jak w banku.

No i nie można zapomnieć o tym, że NASA zyskała na \"Marsjaninie\" kawał niezłej PR-owej roboty. To w końcu dwuipółgodzinna sympatyczna i wcale nieprzesłodzona reklamówka tej instytucji. Autor książki - Andy Weir, no i reżyser - Ridley Scott - powinni chyba w nagrodę z NASA dostać bilet, co najmniej na Księżyc (nie w jedną stronę, ale w obie, żeby po podróży powstała jeszcze jakaś książka i film).

PAP - Nauka w Polsce, Ludwika Tomala

lt/ mki/

Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.

Copyright © Fundacja PAP 2024